- Sam? Co tak późno?
Czekałam na ciebie jakieś dwie godziny. Umówiłyśmy się o ósmej! - Patrishia
wyglądała na nieźle wkurzoną. Nie lubiła spóźnień, szczególnie gdy była czegoś
ciekawa i nie mogła doczekać się spotkania. - Samochód cię potrącił? Wyglądasz
strasznie. Dzwoniłam do ciebie, ale nie odbierałaś. Coś się stało? - wyraz jej
twarzy szybko zamienił się ze zdenerwowania w zaskoczenie, może nawet strach. -
Chodź do środka. Zrobić ci herbaty? Naprawdę wyglądasz okropnie. Mów co sobie
zrobiłaś! Czeekaj... To on ci to zrobił? Wiedziałam, że jest jakiś podejrzany.
Od początku wyglądał mi na takiego, co jak sobie coś postanowi, to łatwo nie
odpuści. Do tego na pierwszy rzut oka wydaje się być na impulsywny i zbyt pewny
siebie, wręcz brutalny i arogancki... Idiota. Mówiłam ci od początku. IDIOTA!!!
- Trisch, uważaj bo
się zapowietrzysz. - Joshua stał w drzwiach, jak zwykle idealnie ubrany,
uczesany, w nienagannej pozie, z lekko zadziornym uśmieszkiem na twarzy.
- Josh! Ona nic nie
mówi! Sam... no powiedz coś. Wiesz, że nie lubię czekać! - Pat już krzyczała i
lekko popychała w ramię dziewczynę, jednak ta pozostawała niewzruszona, nie
odzywała się. Tylko przykucnęła na nogach i oparła się plecami o ścianę. Siedziała w ciszy. Po jej alabastrowych policzkach
strumieniami płynęły łzy. Łzy, które sprawiały jej wiele bólu. Cierpiała ale
nie była w stawie wydusić z siebie nawet jednego słowa. Jednego głupiego słowa,
żeby opisać jak się teraz czuje.
- Trisch! Nie
widzisz, że dziewczyna musi odpocząć? Co się stało Sammy? - chłopak pogładził
Samanthę po ramieniu. - Trischia, ona tu dzisiaj zostanie. Może spać na moim
łóżku, ja prześpię się na podłodze, czy coś.
- Nie... nie. W
porządku... wpadłam na chwilę. Ja... zaraz sobie pójdę, tylko skorzystam z
toalety. - dziewczyna wciąż drżała, a jej głos brzmiał prawie tak jak głos jej
sąsiada z rakiem krtani.
- Nie ma mowy!
Zostajesz. A teraz jak już odzyskałaś mowę, to mów co się stało. - ton jej
głosu był szorstki, ale jej oczy pozostały pełne współczucia i troski o
przyjaciółkę. Po dwóch kubkach parującej herbaty z rumem Samancie rozwiązał się
język. Opowiedziała wszystko, z bardzo drobnymi szczegółami.
[...]
- A najgorsze jest
to, że patrzysz w jego oczy, które są dla ciebie zupełnie obce oraz
niesamowicie tajemnicze, a jednocześnie gorące i pełne czegoś, co za wszelką
cenę chcesz poznać. - Sam po raz pierwszy dzisiaj się zaśmiała, ale nie był to
szczery śmiech. Był to śmiech pusty i smutny. - To brzmi beznadziejnie
głupio... A ja upiłam się paroma szklankami rumu. - zaśmiała się tym razem
szczerze. Zawtórowali jej wdzięcznie słuchający przyjaciele. Wspomniała też o
randce z Cameronem z uczelni. Zapomniał o spotkaniu i musiała na niego czekać
jakieś pół godziny. W końcu gdy dotarł na miejsce, co chwilę mylił jej imię z
Savannah, co samo w sobie jest idiotyzmem. Jedną z rzeczy, jakich nie
tolerowała to bezczelność i zapominanie imion. Chłopak był nudny jak flaki z olejem,
a rozmowa w ogóle się nie kleiła. Właściwie to ostatnio mało co "kleiło
się" w życiu Sam...
Tej nocy spała niespokojnie. Zasnęła błyskawicznie, możliwe,
że pomógł jej w tym alkohol, ale przez całą noc śniły jej się
zielono-niebieskie oczy tak intensywnie wpatrujące się w jej twarz, nigdy nikt
tak na nią nie patrzył. Nigdy nie widziała w niczyich oczach takiej żądzy,
takiej brutalności, a zarazem takiego seksapilu, męskości, pewności siebie,
która sprawiała, że cała wrzała ze wściekłości, a jednocześnie pragnęła, po
prostu pożądała.
* * *
Jefferson
nie odezwał się, tylko spoważniał. Nie widział syna parę dobrych lat. Nie
wyglądał dobrze, od śmierci matki z pewnością się zapuścił. Długo niestrzyżone
włosy, zarost, brudne ciuchy. I ten zapach, smród alkoholu pomieszanego z
papierosami i seksem. Matthew staczał się, możliwe, że w zawrotnym tempie.
- Więc co tu robisz?
Chyba nie wróciłeś?
- Wróciłeś? To nie
ja uciekłem. - uśmiechnął się gorzko.
- Zawsze... przesadzasz. Czego chcesz...
synu? - popatrzył badawczo w kiedyś znane mu oczy, a teraz pozbawione
jakiegokolwiek wyrazu.
- Potrzebuję pieniędzy.
- Tak myślałem. Ostatnio tu byłeś jak
wpakowałeś się w niezłe bagno. Na to ci te
pieniądze? - na
twarzy ojca pojawiła się podejrzliwość.
- To moja sprawa.
- Twoja? Doprawdy? - spojrzał śmiało w oczy
synowi. - To moje pieniądze. - uśmiechnął się gorzko.
- Wiesz... zawsze byłeś skąpcem. - zmierzył
go wzrokiem. - Nie chcesz mi pomóc to nie, czyli widzimy się ostatni raz. -
odwrócił się na pięcie pewny tego, co zaraz się wydarzy.
- Matt! Dam ci te pieniądze... -
Jefferson wyciągnął portfel z czekami.
- Czterdzieści tysięcy. -
chłopak spojrzał ojcu prosto z bezczelnym uśmiechem.
- Czte... że co?! Na co ci te
pieniądze, smarkaczu?! - ojciec nie panował nad emocjami. Mattowi przypomniał
się jego stary wizerunek. Od kiedy pamiętał, zawsze był nerwowy i impulsywny. Zresztą ten
temperament przeszedł z ojca na syna. Choć z daleka oboje zdawali się być
przeciwnościami, z innych światów, to podchodząc bliżej można było stwierdzić,
że są do siebie bardzo podobni. Tak samo gniewni, tak samo chciwi i za wszelką
cenę stawiający na swoim. - W porządku. - uśmiechnął się zarozumiale. I
wyciągnął długopis, wypisał okrągłą sumkę, i już miał podpisywać, kiedy
niespodziewanie schował pisak do kieszeni. - Ale...
- Wiedziałem, że to powiesz.
Nigdy nie dajesz niczego tak poprostu, z dobroci serca? Yyy... czekaj, jakiego
serca? - zaśmiał się pod nosem wciąż wpatrując się w ojca.
- Przejdźmy do umowy.
- Mów, co chcesz w zamian?
- To co zwykle. Czas żebyś się wziął za siebie. Jak ty wyglądasz?
Nie tak cię...
- Wychowałem? - Mattowi zadrgały
nozdrza. Ojciec zostawił jego i matkę, gdy był jeszcze dzieckiem. Znalazł sobie
nową chwilową miłość. Kilka razy prosił syna, żeby z nim zamieszkał, jak z
matką było coraz gorzej. Ale ten nigdy nie zamierzał mu wybaczyć. Od tamtej
pory liczył tylko na siebie.
- Zamieszkasz ze mną. Daję ci
miesiąc. Od jutra pracujesz w mojej firmie.
- Nie będę twoją suką! Spadam
stąd.
- Matt... Nie wiem na co ci tak
kasa, ale nie sądzę, by któryś z twoich kumpli był
milionerem. - Brunet strzepnął rękę ojca, którą ten położył mu na
ramieniu. Wyszedł.
W jego oczach był wstręt, czysta nienawiść. Nienawidził ojca, za to co
mu zrobił. Nie przyznawał się do wielu uczuć, ale lubił gniew, który wpędzał go
w ekstazę. Tak, nic go tak nie kręciło jak gniew, strach, żądza...
Strach jest potrzebny, do pewnego
stopnia jest wyznacznikiem naszej egzystencji i jeśli tylko nas nie
sparaliżuje, to jest dobry. Pokazuje nam że żyjemy.
Pił.
Palił. Chciał przestać myśleć. Chciał się uwolnić od złych myśli, które
zatruwały jego organizm. Papierosy i alkohol były lekarstwem, które zażywał bez
recepty. Można powiedzieć, że był lekomanem.
Z zadumy wyrwał go wibrujący
telefon w kieszeni. "Dan." Matt odrzucił połączenie.
Po chwili doszła wiadomość :
"Cholera, Matt. Gadałeś z nim?
Dzwoniłem. Wczoraj. Czemu nie odbierasz?! Jak będzie z tą forsą? Nic się tak
nigdy nie liczyło. Tylko to. NIGDY. Daj znać".
Matt nienawidził tego uczucia, to tak jakby mu na kimś zależało. Ale
nie, nie... Kiedyś kumpel pomógł mu, gdy najbardziej tego potrzebował. On tylko
spłaci swój dług. Ośmieszy się, ale spłaci dług. To nie ma nic wspólnego z
jakąś przyjaźnią, takie coś nie istnieje. W tym świecie nie ma już miejsca
na takie rzeczy, w tym wszystkim liczą się tylko gniew, strach. Seks... Nic
więcej.
Mężczyzna wyciągnął komórkę i
jeszcze raz spojrzał na sms'a.
"Cholera".
- Kasa za miesiąc. - odpisał pospiesznie i schował telefon do
kieszeni. Położył gotówkę na ladzie i wyszedł z baru. W drzwiach zalała go fala
zimnego wiatru, musiał przesiedzieć przy wódce dobrych kilka godzin. Wsiadł do
samochodu i ruszył z piskiem opon prosto do domu ojca.
Zapukał głośno w drzwi, które po
kilkunastu sekundach otworzyły się na oścież.
- Zgoda. - i wszedł do środka.
* * *
"Każda żądza
przez nas zdławiona rozpładza się w naszej duszy i zatruwa ją." - Oscar
Wilde
Piękne <3
OdpowiedzUsuńCzekam na nexta :)
Wzruszyłam się, nie wiem czemu.. Pięknie piszesz. Czekam na następy post.
OdpowiedzUsuńŚwietny rozdział ;) Nie musisz mnie informować o nowych rozdziałach, bo i tak niekiedy tutaj wchodzę ;)
OdpowiedzUsuńRozdział fajny ;) Czekam na kolejny ;)
OdpowiedzUsuńWsystko jedfabiscie : )
OdpowiedzUsuńPS taka ruda pipa z tego ojca :<
____________________
slodziaczek69
Bardzo mi się to podoba
OdpowiedzUsuńBlog genialny czekam na następne częsci
Obserwujemy ? Ja już teraz ty
http://loveit626.blogspot.com/
Ten blog jest cudowny,a Ty piszesz niesamowicie ... Tak pięknie <33 Strasznie mi się podoba fabuła .. Jestem ciekawa jak dalej potoczą się losy ojca Matt'a i jego samego. Czekam na nn z wielką niecierpliwościom ;*
OdpowiedzUsuń+ Zapraszam do sb na nn:
http://milosc-niejedno-ma-imie.blogspot.com
http://milosc-niejedno-ma-imie.blogspot.com <-- Zapraszam :D No i przepraszam za spam :C
OdpowiedzUsuń