niedziela, 2 grudnia 2012

2. Marmurowa skorupa


Co? - zapytał całkiem zbity z tropu, wpatrując się z uwagą w przyjaciela.
- Wysiadły jej nerki... - mówił dalej cicho, podchodząc kilka kroków w stronę Matta – Jest piąta w kolejce. Piąta, rozumiesz?! - podniósł głos, kiedy emocje ponownie się w nim wezbrały. Myślał, że już się uspokoił, że jest w stanie wszystko spokojnie opowiedzieć i poprosić o pomoc, ale nawet nie musiał rozpoczynać zdania.
- Ile potrzebujesz? - zapytał Matt, zupełnie zapominając o wcześniejszej sytuacji i o dziewczynie, która korzystając z okazji wyrwała się z jego uścisku.
Był pewien, że to jeszcze nie koniec ich znajomości...
Zmierzył wzrokiem Daniela. Zawsze mógł na nim polegać, byli przyjaciółmi od zawsze, od czasów piaskownicy, przez czasy szkolne, aż do teraz. Wiedział, że musi mu pomóc, cokolwiek by to znaczyło.
- Czterdzieści tysięcy.
- Chyba sobie żartujesz – zaśmiał się nerwowo brunet. - Skąd ja ci wezmę taki hajs?!
- Słuchaj jeśli naprawdę kogoś kochasz, to nie zrezygnujesz z niego nigdy. Rozumiesz mnie.. NIGDY. Choćby nie wiem co zrobił, gdzie był i z kim był. Jeśli kogoś kochasz to o niego walczysz, nigdy go nie zostawiasz. Zawsze wracasz, nie ważne jak by Cię zranił. Czekasz i zastanawiasz się co teraz robi, gapisz się całymi dniami na telefon, oczekując że zadzwoni..
Modlisz się. O niego, o jego szczęście, o to żeby cieszył się każdym dniem, każdą chwilą. I nie poddajesz się, cholera...Wiesz, że nie możesz się poddać, bo ta osoba jest wszystkim co masz na tym świecie, co cię tu trzyma. Wyobraź sobie, że w jednej chwili tracisz wszystko, nie tylko materialnie... Wyobraź sobie, że nie możesz oddychać, nie masz tlenu, choć to wydaje ci się takie bezsensowne i żałosne. Nie możesz nabrać powietrza, od środka czujesz się pusty, jesteś pieprzoną skorupą. A teraz pomyśl, że to uczucie jest czymś więcej niż tlen, jest sensem każdego twojego dnia, każdych wzlotów i upadków. A gdy upadasz, to podnosisz się tylko i wyłącznie dla NIEJ.
Tak, to właśnie jest MIŁOŚĆ. - ugryzł się w język, dobrze wiedział, że Matt nie jest zdolny do miłości. Z pewnością nie jest typem romantyka, który wysyła swojej kobiecie kwiaty i czekoladki i zaprasza na długie spacery w świetle księżyca. Zresztą kto tak robi?
- Od kiedy zmieniłeś orientację? Gadasz jak jakiś pierdolony pedał - zmierzył go wzrokiem ale uśmiechnął się.
- Słuchaj, ja wiem, że taka kasa z nieba nie spada. Ale może znasz kogoś no wiesz... nieźle nadzianego, przecież możesz od kogoś pożyczyć. Serio, Matt, wiesz, jakie to jest dla mnie ważne. Dasz radę?
- Jest ktoś taki. Ale nie chcę TEJ OSOBY widzieć. Nigdy. - jego twarz spoważniała jeszcze bardziej.
- Matt, zrób to dla Katie. - Dan popatrzył na przyjaciela ze zmarszczonymi brwiami.
- Jeśli już coś zrobię, to nie dla żadnej dupy. Robię to dla ciebie stary... Bo jesteśmy kumplami. - podszedł do leżącej kilka kroków od nich torebki, chwycił ją, odwrócił się i odszedł.
 

*          *            *

            Po powrocie do swojego mieszkania jeszcze długo myślał nad tym, co ma zrobić. Nigdy nie musiał podejmować takich decyzji, zwykle nikt nic od niego nie wymagał, ani on niczego nie potrzebował. Nie był zależny od nikogo. Cholera, w jednej chwili ma się wszystko zmienić. Podjął decyzję i wkrótce okaże się, czy słuszną.
            Jedyną rzeczą, jaką wziął były kluczyki do samochodu, do starego Forda matki. Kiedy jeszcze żyła, wiele razy chował się tam, jak w domu nie dało się już wytrzymać. To była jego baza, schron. Odpalił wóz, usłyszał znajomy warkot silnika, tak dawno nie używany, poczuł znajomy zapach. Taak, lakier do włosów jego mamy, bardzo charakterystyczny. Jak był mały uwielbiał wąchać jej włosy, świeżo spryskane lakierem. To jedno z tych dobrych wspomnień burzliwego dzieciństwa. Tak, z pewnością jedno z najlepszych. I to wszystko brzmi żałośnie.
Włożył klucz do stacyjki, włączył muzykę. W radiu tkwiła jeszcze stara kaseta jego matki, ale nie chciał jej słuchać. Źle mu się kojarzyły, słuchała ich zawsze jak... Nieważne.
Po godzinie drogi dotarł na miejsce. Kiedyś już tu był, z ciekawości. Przysiągł sobie, że więcej już tu nie wróci, że pożegna to miejsce raz na zawsze. Jak o nim myślał, robiło mu się niedobrze. Ludzi zamieszkujących tą posiadłość uważał nie tylko za skretyniałych snobów, ale także za niepotrzebną część społeczeństwa, którą trzeba wykluczyć i zapobiec rozmnożeniu i rozprzestrzenieniu.
Siedział w aucie jeszcze dobre dziesięć minut, ale w końcu jego duma zwyciężyła:
- Pierdolę to. Nie zrobię tego, nie ośmieszę się przed tym pajacem! - gadał sam do siebie.
Chwilę potem podjął decyzję, że dobrym rozwiązaniem będzie spokojne przemyślenie sprawy w jakimś barze. To najlepszy, a właściwie jedyny sposób, jaki znał, na rozwiązywanie problemów. Dla niektórych alkohol jest zabawą, przyjemnością, dla innych nałogiem. Dla Matta był ucieczką. Ucieczką przed życiem. Takim sposobem "uciekał" już od dawna. To oczywiście nie sprawiało, że kłopot znikał, jedynie przygaszało złe uczucia. Złość i smutek zostały zastąpione ukojeniem i wyluzowaniem. To o wiele lepsze wyjście. Przynajmniej według Matta.
            Podjechał do jakiegoś potencjalnego baru przy głównej ulicy. Nie był w jego stylu, było tu zbyt tłoczno. Ale nie miał ochoty szukać dalej innego miejsca, więc zaparkował i wszedł do środka. Ciemny wystrój wcale go nie przytłoczył. Parkiet po środku całego pomieszczenia pełen był pijanych i roztańczonych małolat. Parę dziewczyn opierało się też o ścianę, najwyraźniej czekając, aż je ktoś zaprosi do tańca. Roiło się tam od pięknych kobiet gotowych na wszystko, ale też od niebezpiecznych typów i "nieśmiałych" studencików. Nigdy nie miał problemu, żeby takich rozpoznać w tłumie, patrząc na osobę potrafił określić do której z tych grupek się zaliczała i jakiego sposobu musiał użyć, żeby ją złamać.
Usiadł przy barze i zamówił Rocket Fuel. Seksowna barmanka podała mu drinka ze słodkim, zalotnym uśmieszkiem. Miała na sobie skórzaną mini spódniczkę i obcisłą bluzkę z głębokim dekoltem. Lubił takie dziewczyny, ale tylko na jeden raz, żeby się zabawić. Zazwyczaj były dobre w łóżku i niesamowicie energiczne, lubiły stosować różne techniki i przejmować władzę nad facetem, co go tak kręciło. Lubił wyzwania, nie pociągały go uległe laski.
Matt zawsze miał mocną głowę, co nie można było powiedzieć o dziewczynach obok, które słaniały się na nogach, najwidoczniej chcąc zwrócić na siebie uwagę.
Zawsze śmieszyły go takie naiwne, młode licealistki. Takie najłatwiej było uwieść, oszukać, zabawić się nimi, a później zostawić. Każda marionetka w jego dłoniach prędzej czy później mu się nudziła. Zawsze uważał, że kobiety są jak zapałki, gdy je rozpalasz, są piękne, ale z czasem gasną i tracą swój urok, są zwyczajne, nudne, pospolite. Wtedy trzeba znaleźć nową zabawkę.
Już miał się zbierać do wyjścia, kiedy wpadła na niego jakaś młoda dziewczyna. Miała najwyżej osiemnaście lat.
- Oj, sorry... Heej, ja cię skądś znam. Jak ty tam miałeś... Maaatt, no tak, Matt, kopę lat. - zaśmiała się z czkawką, była nieźle wstawiona. Nie pamiętał jej, może nawet nigdy nie znał jej imienia lub nie przywiązywał do niego uwagi.
- Taa, a ty jesteś...
- Bekah.
- Taak, właśnie. Poznaliśmy się...
- Na imprezie u Dana. - zaśmiała się lekko - Nie zadzwoniłeś, ty... niegrzeczny... - pomachała palcem w jego kierunku i potknęła się o własne stopy.
- Mam cię. - uśmiechnął się. Uwielbiał takie gierki i był w nich całkiem dobry. Tyle, że zazwyczaj go nudziły, gdy trwały zbyt długo lub gdy zdobył już swój cel.
Dziewczyna usiadła obok niego.
- A więc Matty, co tu robisz?
- Załatwiam sprawy. - wyraz jego twarzy pozostał nieodgadniony.
- Zawsze byłeś taki tajemniczy - mrugnęła nieprzytomnie. - i zawsze mnie to kręciło.
- Doprawdy? - uśmiechnął się szarmancko. - Proszę jeszcze jedną czystą. - zamówił u barmanki. - Masz ochotę gdzieś wyskoczyć? - uniósł brwi.
- Czekałam, aż mnie zapytasz. - wstała i ruszyła chwiejnym krokiem do wyjścia. Matt poszedł za nią. Wsiedli do samochodu. Matthew nawet nie zdążył odpalić silnika, jak poczuł rękę wędrującą wzdłuż jego uda. Uśmiechnął się sam do siebie. Odwrócił się do Beki i pogładził ją po ręce.
- Słuchaj Betty...
- Bekah - poprawiła go. On zdawał się nie zauważyć swojego błędu.
- Nie musimy tego robić, jak nie chcesz. Do niczego cię nie zmuszam. - uśmiechnął się do swoich myśli. Jeszcze nigdy w takie sytuacji kobieta mu nie odmówiła, ale jakby tak się stało, to chyba jednak nie postąpiłby według zasad dobrego zachowania. - To twoja decyzja - wyszeptał jej w ucho delikatnie łaskocząc ją po policzku. Pocałował ją delikatnie. Odwzajemniła pocałunek. Oddalił się od niej i spojrzał jej w oczy.
- To chyba się nie uda. - powiedział cicho, patrząc jej w oczy. 3,2,1... teraz.
- Co?! Ja, ja, ja mogę się poprawić! Matty, daj spokój. Chyba mi nie odmówisz? - uśmiechnęła się figlarnie z lekko zamglonymi alkoholem oczami.
- Tobie? Jakże bym śmiał...
               Obudził się następnego dnia w samochodzie kilka przecznic od celu wyprawy. Był zmęczony i zaspany. Do tego bolał go kark od niewygodnego samochodowego fotela. Westchnął ciężko spoglądając przez okno na ulicę. Musiało być wcześnie, bo chodniki były niemal puste, nie licząc kilku dzieciaków, które właśnie przechodziły przez pustą jezdnię. Zmierzwił dłonią włosy i przekręcił kluczyk w stacyjce. Nadszedł czas, by zmierzyć się z tym, co go tutaj czeka. Droga zajęła mu zaledwie kilka minut.
- Dobra, wychodzę i walę prosto z mostu, najwyżej jak nie wytrzymam napięcia to się na nim wyładuję. - uśmiechnął się do lusterka. Wyglądał strasznie, rozczochrany, zarośnięty,  ale to nieważne. - Nie może GO interesować mój wygląd, trzeba było wcześniej się tym martwić.
Wysiadł z auta i ruszył w kierunku drzwi wejściowych do wielkiego domu z dużym ogrodem.
Po drodze mijał marmurowe rzeźby na wzór greckich posągów, starannie przystrzyżone krzaki, równo obciętą i równomiernie zieloną trawę. To wszystko budziło w nim wymioty.
Zadzwonił do drzwi.
Po chwili usłyszał buty na posadzce za drzwiami i ujrzał znajomą mu twarz w progu.
Nie wiedział co powiedzieć, tylko patrzył się w siwe oczy mężczyzny. Wreszcie ten odezwał się pierwszy.
- Matthew? Co ty tu robisz?
- Jefferson. Widzę, że ci się powodzi. - ominął pytanie z kamienną twarzą.
- Przecież nie musisz do mnie mówić po nazwisku. - mężczyzna uśmiechnął się prawie niezauważalnie.
- Tak? A mi się wydaje, że już dawno straciłeś rangę ojca.

6 komentarzy:

  1. Kocham to <3
    Dodaję do obserwowanych :3
    Pozdrawiam, życzę weny i czekam na następny rozdział ;*

    OdpowiedzUsuń
  2. Świetny ;P Podoba mi się :)

    http://and-little-things-1d.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  3. Opowiadanie ciekawe ;)
    Intryguje mnie postać Mata ^^
    Czekam na więcej. Następnym razem dodam dłuższy komentarz, ale po prostu czas mnie goni.
    pocalunek-lowcy.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  4. Mrrrasny ten Matt....

    ____________
    slodziaczek69

    OdpowiedzUsuń
  5. hej, chciałabym tylko poinformować, że na live-truth-love.blogspot.com, pojawił się nowy rozdział. jeżeli interesuje cię historia molly i zayna, to ten rozdział z pewnością cię zaciekawi. jeżeli nie czytasz naszego opowiadania to serdecznie cię na niego zapraszamy. mamy nadzieję, że nas zaobserwujesz i wyrazisz opinię - effy

    OdpowiedzUsuń

Obserwatorzy

Łączna liczba wyświetleń