Zapraszam do lektury.
* * *
"Przecież to żałosne"- myślał, zapinając
mały guzik przy lewym rękawie białej koszuli. Spojrzał na swoje odbicie w
dużym, naściennym lustrze w pokoju gościnnym ojca. Stanął bokiem i przyglądając
się swojemu wyglądowi zaśmiał się pod nosem z całej tej sytuacji. Bawiła go ta
słaba resocjalizacja, która niby miała go zmienić. Jefferson powinien wiedzieć,
że na nic jego starania, ale widocznie nie dawał za wygraną. Zawsze był
naiwny...
- Matt! - usłyszał
wołanie z parteru.
Nie odpowiedział, zabrał jedynie leżącą na dużym, podwójnym łóżku marynarkę i w biegu zapiął kamizelkę garnituru. Zszedł na dół.
Nie odpowiedział, zabrał jedynie leżącą na dużym, podwójnym łóżku marynarkę i w biegu zapiął kamizelkę garnituru. Zszedł na dół.
- Odpowiadaj, kiedy
do ciebie mówię - upomniał go starszy, kiedy tylko chłopak pojawił się na
schodach - Pamiętaj, że czasy kiedy wykorzystywałeś moją pozycję właśnie
minęły, musisz zdać sobie w końcu sprawę, że...
- Jedźmy już.
Jefferson westchnął ciężko zrezygnowany i spuścił zmęczony wzrok. Zabrał kluczyki samochodu z lady w kuchni i wstał z miejsca udając się do auta razem z synem.
Miejsce parkingowe, które zajął mężczyzna znajdowało się tuż przed drzwiami, a obok znaku koperty widniał napis mówiący, że jest ono zarezerwowane dla samochodu o podanej niżej rejestracji. Nie trudno było się domyślić czyjej.
- Nie trzaskaj drzwiami, to nie jest stary rzęch twojej matki - warknął. Matt nie przejął się słowami ojca i mimo to zamknął drzwi z hukiem. - Posłuchaj mnie. To nie miejsce, gdzie możesz całymi dniami siedzieć bezczynnie na dupie i zajmować się własnymi sprawami. Robisz wszystko, cokolwiek, ktokolwiek, kiedykolwiek ci zleci, jasne?
- Chyba sobie żartujesz... - prychnął lekceważąco.
- Pamiętaj, co powiedziałem ci w domu. Te pieniądze wcale nie muszą trafić do twojej kieszeni -chłopak zamilkł - Będziesz pomagał Kendrze w sekretariacie.
- Jedźmy już.
Jefferson westchnął ciężko zrezygnowany i spuścił zmęczony wzrok. Zabrał kluczyki samochodu z lady w kuchni i wstał z miejsca udając się do auta razem z synem.
Miejsce parkingowe, które zajął mężczyzna znajdowało się tuż przed drzwiami, a obok znaku koperty widniał napis mówiący, że jest ono zarezerwowane dla samochodu o podanej niżej rejestracji. Nie trudno było się domyślić czyjej.
- Nie trzaskaj drzwiami, to nie jest stary rzęch twojej matki - warknął. Matt nie przejął się słowami ojca i mimo to zamknął drzwi z hukiem. - Posłuchaj mnie. To nie miejsce, gdzie możesz całymi dniami siedzieć bezczynnie na dupie i zajmować się własnymi sprawami. Robisz wszystko, cokolwiek, ktokolwiek, kiedykolwiek ci zleci, jasne?
- Chyba sobie żartujesz... - prychnął lekceważąco.
- Pamiętaj, co powiedziałem ci w domu. Te pieniądze wcale nie muszą trafić do twojej kieszeni -chłopak zamilkł - Będziesz pomagał Kendrze w sekretariacie.
- Kim do cholery jest
Kendra? - chłopak podniósł brwi.
- To moja sekretarka
i przyszła pani Jefferson. - uśmiechnął się dumnie.
- Zajebiście.
Potrafi w ogóle pisać? Czy po prostu ma fajne cycki? - prychnął pogardliwie
śmiechem. Ojciec puścił to mimochodem. Weszli do budynku. Przy wejściu przywitała ich atrakcyjna
asystentka, która zabrała ich płaszcze. Szli szybkim krokiem wzdłuż długiego
korytarza. Mijali wiele drzwi, w których stały młode kobiety, wszystkie przed
trzydziestką i przyglądały się im bez mrugnięcia okiem.
- Co to ma być?
Agencja towarzyska? - rzucił cicho Matt.
- Nikt nie jest tak
dobrym sprzedawcą, jak piękna kobieta. - odparł na to ojciec. Chłopak się tylko
uśmiechnął. Z każdej strony napierały na nich wzrokiem uśmiechnięte
pracowniczki. Większość witała ich słodkim głosem: "Dzień dobry, panie
Jefferson". No... może nie ich obojga, tylko jego ojca. Ale na niego też
patrzyły łakomym wzrokiem. Matt zauważył, że każda, co do jednej, ubrana była w
obcisłą spódniczkę, buty na obcasach i przylegającą białą bluzkę wpuszczoną do
spódnicy. Miały idealny makijaż, nie za mocny, nie za słaby. Jednocześnie
elegancki, jak i kuszący i przyciągający spojrzenie. Już sobie wyobrażał, jak
ojciec robił "nabór" na te stanowiska. Uśmiechnął się do swoich
myśli. Sprytny sposób: założyć firmę, zatrudnić kobiety, zarabiać miliony i
przy okazji "korzystać z zasobów firmy", no... nie docenił ojca.
- A tam... -
Jefferson wskazał palcem na jedyne zamknięte drzwi w korytarzu. - jest twój...
gabinet - w tym momencie uśmiechnął się podejrzanie. - Kendro, pozwól tu na
sekundę. - skinął ręką na wysoką blondynkę stojącą z brzegu rzędu seksownych
asystentek. Ona jedyna z nich wszystkich miała do olśniewającej koszuli
przypiętą broszkę, tak jakby to stanowiło niesamowite wyróżnienie i sprawiało,
że wszystkie kobiety patrzyły na nią z zazdrością. Podeszła powoli, z gracją
modelki. Jej długie nogi pewnie stawiały kroki w wysokich obcasach. Szła
dumnie, z przymrużonymi oczami, najwidoczniej zadowolona z siebie. Pewnie
cieszyła się, że jej szef, a zarazem przyszły mąż wezwał ją, jak posłusznego
pieska. Cała uwaga skupiona była na niej, co najwyraźniej sprawiało jej ogromną
przyjemność. Miała długie blond włosy, które spadały falami na jej plecy i
podskakiwały sprężyście przy każdym ruchu. Jej dość obfity biust wtórował im do
rytmu. Była szczupła, miała figurę typowej komercyjnej modelki. Kocie błękitne
spojrzenie podkreślone czarną kreską, wargi wypełnione szkarłatnym kolorem i
dość zgrabny prosty nos. Całość sprawiała, że wyglądała nieziemsko. Chociaż
Matthew preferował inny typ urody, to w tym momencie nie dziwił się ojcu i
chętnie pogratulowałby mu dobrego wyboru... Gdyby go lubił, lub chociaż
szanował.
- Przynieś mi kawę.
- Po umalowanej twarzy Kendry przebiegł cień niezadowolenia, ale natychmiast zniknął. Najwidoczniej
przyzwyczaiła się już do takiego zachowania swojego przyszłego narzeczonego.
Niedługo zajęło jej poderwanie tego starego amanta. Gdy przyszła na rozmowę
kwalifikacyjną, miała plany, nadzieje. Wszystko runęło w gruzach już po paru
minutach. Zdziwiło ją, że jej możliwie przyszły szef nie zadał jej żadnych
pytań dotyczących jej wykształcenia, przeszłości, planów. Patrzył się tylko na
nią głodnym wzrokiem i kazał jej się przejść po pokoju. Zrobiła, co kazał bez
wahania. Miała dość szukania pracy. Rok wcześniej skończyła prawo. Była
inteligentna, ale mało przedsiębiorcza. Bardzo się ucieszyła, kiedy mężczyzna
zaoferował jej posadę, przyjął na stanowisko drugiej asystentki. Pewnego dnia
szef zawołał ją do siebie do gabinetu. Siedział na swoim skórzanym ogromnym
fotelu tyłem do niej. Na jej pytanie, czy czegoś nie potrzebuje, odwrócił się i
spojrzał na jej sylwetkę. Powiedział, żeby do niego podeszła i usiadła obok
niego. Zrobiła, co kazał, choć wydało jej się to dziwne. Rozmowę rozpoczął od
tego, że jest dobrą pracownicą, ale nie wie, czy jest dość dobra na to
stanowisko, że w kolejce jest jeszcze mnóstwo młodych dziewcząt, które może
sprawdziłyby się lepiej w tej pracy. Ona tylko kiwała głową i patrzyła w
ziemię. Poczuła spoconą dłoń na swoim kolanie. Przeszedł ją dreszcz, ale dalej
nie patrzyła mu w oczy. On gładził ją sztywno kciukiem i podsuwał coraz wyżej.
Nic nie mówił. Wiedział, że się zgodzi. Zresztą, gdyby tak się nie stało, to od
razu wyleciałaby z hukiem i nigdy więcej tu nie zawitała. Do tego wystawiłby
jej pewnie nieprzychylną opinię i bardzo trudno byłoby jej znaleźć nową posadę.
Wsunął mokrą dłoń pod jej spódniczkę, a drugą położył na jej ramieniu. Wstał z
miejsca, nie był za wysoki, trochę łysawy, ze świdrującym spojrzeniem. Zalała
ją fala obrzydzenia. Stanął przed nią, na wysokości jej oczu zauważyła lekkie
wybrzuszenie jego spodni, do przyprawiło ją o dreszcze i uczucie lekkiego
strachu. Myśl o tym, że miałaby to zrobić ze starszym, mało pociągającym
mężczyzną nie podobała jej się. Ale zawsze uważała, że kariera jest
najważniejsza i że zrobi wszystko, co może, by się wybić. Nigdy nie sądziła, że
takim kosztem, ale życie nie jest bajką... Rozpięła mu rozporek i się zawahała.
Długo nie musiała czekać, gdy on pociągnął ją gwałtownie za tył głowy i zmusił
do zrobienia mu dobrze. Po skończonej "robocie" zapiął spodnie i
wyszedł do łazienki znajdującej się w jego gabinecie, widocznie specjalnie ją
tu wybudował z myślą o takich sytuacjach. Na odchodnym rzucił jej przez plecy
"Dzisiaj jeszcze nie wylecisz". Następnego dnia w pracy czekał ją
awans. I tak zaczęła się jej "kariera".
Jefferson
otrzymał swoją kawę i w tym momencie wszystkie kobiety weszły do swoich
pomieszczeń.
- Nieźle wyćwiczone.
- uśmiechnął się Matt ironicznie.
- Oto twoje miejsce
pracy - ojciec pchnął drzwi do małego pokoju, który okazał się chlewem. Po
całej podłodze walały się sterty papierów, tysiące kartek, karteczek,
formularzy, ankiet, zgłoszeń, rachunków... miliony wszystkiego.
- Chyba żartujesz...
Co ja mam niby z tym zrobić? Wypierdolić przez okno?!
- Panuj nad
językiem! - krzyknął mu prosto w twarz. - W mojej firmie nie będziesz się tak
odzywał. Masz wszystko posegregować w kolejności alfabetycznej i oczywiście
datami. Ankiety do ankiet, rachunki do rachunków... Wszystko ma być
poukładane... Do jutra - uśmiechnął się lekceważąco.
- Pieprzę taką
pracę! - krzyknął centymetr od twarzy ojca.
- Mówiłem ci coś o
słowniku.
- A co jeśli tego
nie zrobię?
- Sam wiesz. -
Jefferson poklepał się ręką po kieszeni marynarki.
- Gdyby nie to, że
chcę od ciebie kasę, to już być dostał po mordzie... I zrób mi przysługę, okej?
Weź miętówkę. - uśmiechnął się pod nosem i wyszedł z pokoju.
- Gdzie idziesz?
Wydawało mi się, że masz dużo pracy. - Matt nie odpowiedział na słowa ojca,
choć pewne słowa cisnęły mu się na język. Otworzył jedne z drzwi znajdujących
się w korytarzu. Za biurkiem uśmiechnęła się do niego mało życzliwie młoda
kobieta.
- Przepraszam
bardzo, ale mam dużo pracy. A pan jest...? - uniosła znacząco brwi.
- Jefferson. - na
dźwięk tego nazwiska asystentka wzdrygnęła się.
- Och! Przepraszam
pana, w czym mogę służyć? Kawki? Herbatki? Chętnie pomogę... - kąciki jej warg
uniosły się lekko. Zauważył, że przeleciała szybko wzrokiem po jego garniturze.
Pewnie szacowała jego cenę. Uśmiechnął się szarmancko. Podszedł do niej wolnym,
pewnym siebie krokiem.
- Isabelle, tak? -
spojrzał jej głęboko w oczy. Skinęła głową wpatrzona w jego przystojną twarz. -
Potrzebuję twojej pomocy. Chciałbym, żebyś coś za mnie zrobiła...
* * *
Samantha
obudziła się wcześnie rano. Zauważyła, że przyjaciele jeszcze spali. Po cichu,
na palcach ruszyła do łazienki. Po drodze zauważyła, że w salonie na kanapie
śpi Josh. Leżał w dziwnej pozycji tak, że jedna noga zwisała z łóżka, druga leżała
sztywno, a ręce miał rozłożone prostopadle do ciała. Widziała jego zaspaną, ale
wciąż przystojną twarz. Miał krótkie, lekko kręcone ciemnoblond włosy. Jego
kształtne usta ułożone były w lekkim grymasie, co sprawiało, że wyglądał jak
małe dziecko, które nie dostało cukierka. Przystanęła na chwilę, spoglądała na
niego i zaczęła się cicho śmiać.
- Cco? co? - Joshua
przebudził się na dźwięk jej głosu, ale chwilę potem zamknął spowrotem oczy.
Zaśmiała się nieco głośniej, czego nie mogła powstrzymać. W tym momencie
chłopak zleciał z łoskotem z łóżka i błyskawicznie podniósł się z ziemi. - Auć.
- pomasował się po plecach.
- Przepraszam, szłam
do łazienki. - uśmiechnęła się przepraszająco.
- W porządku. -
przeczesał palcami splątane włosy.
- Fajne bokserki. -
znów wybuchła śmiechem. Były bardzo stylowe, niebieskie w różowe króliczki.
- Podobają ci się? -
zawtórował jej śmiechem. - Kupiłem je specjalnie dla ciebie.
- Co? - zaśmiała się
nieco głośniej lekko zakłopotana. Wcześniej nie zauważyła, ale Joshua już miał
całkiem... ciekawą sylwetkę. Taak, ciekawą... Potrząsnęła głową. - Yyy... Idę
do łazienki. - szybkim krokiem opuściła salon. Wzięła prysznic, ubrała się i
wyszła z toalety.
Miała nadzieję, że Patrishia już się obudziła.
- O, cześć. Już
wstałaś? - stanęła w drzwiach do sypialni przyjaciółki.
- Tak jakby. - Trish
głośno ziewnęła. - Josh już wyszedł?
- Nie wiem, brałam
prysznic. A dokąd miał iść?
- Do pracy, od
niedawna jest kelnerem w jakimś barze śniadaniowym. Chyba już poszedł.
- Aa... Dzisiaj rano
dziwnie się zachowywał. - zmarszczyła brwi.
- Niee... on zawsze
tak śpi. Nic nadzwyczajnego. - Pat uśmiechnęła się spokojnie.
- Nie o to mi
chodzi. Mówił i patrzył na mnie tak, jakbym... sama nie wiem. Go interesowała?
- Wciąż nie wiem, co
w tym dziwnego? - przyjaciółka uniosła ze zdziwieniem brwi.
- No... przecież on
jest gejem! - Sam poruszyła energicznie obiema rękami akcentując dramatyzm
sytuacji. Trishia się tylko roześmiała.
- Co? Cha cha cha...
Serio? Ty... myślałaś, że on... Cha cha, chłopców? - nie mogła wypowiedzieć
zdania, bo śmiech sprawiał, że się dławiła.
- To nie jest
śmieszne! - Samantha sama też zaczęła się śmiać. - Serio.
- Zwariowałaś! Nie
wiedziałaś, że na ciebie leci? - tym razem spoważniała i patrzyła się z szeroko
otwartymi oczami. - Dziewczyno! Ty chyba jeszcze śpisz!
- Co? Bzdura... Co?
Niemożliwe! Nie gadaj! - szturchnęła Trish w ramię.
- Dobra, nie musisz
mnie bić... - uśmiechnęła się pogodnie.
- Czemu mi nie
powiedziałaś?!
- Przecież myślałam,
że wiesz! Ma twoje zdjęcie na tapecie w telefonie! - zachichotała. - Czy to nie
żałosne? - uniosła jedną brew. Gdy zobaczył minę Sam, przestała się uśmiechać.
- Podoba ci się!
Pooodoba ci się! Moja przyjaciółka kocha mojego brata! - krzyknęła na całe
gardło.
- Ciiicho! Pogrzało
cię? Nie kocham go, jest fajny i nawet przystojny, ma ładne oczy, a te loczki
są całkiem seksowne, szczególnie jak śpi, wygląda bosko i... Nie! Nie jest w
moim guście. - pokiwała energicznie głową.
- Właśnie widzę,
jest ci totalnie obojętny. - prychnęła cicho. - Chodź, zjemy coś.
- Tak, umieram z
głodu. Zamawiam jajecznicę z bekonem! - krzyknęła zainteresowana.
- Ej, nie jestem
kelnerką. Ale wiesz kto jest... - zachichotała pod nosem. - Mógłby ci coś
zaserwować, na przykład w piątek wieczorem.
- Nie mam pojęcia, o
czym mówisz - Sam na słowa koleżanki trochę się zakłopotała. - Dobra, ja coś
ugotuję.
- To ja chcę
naleś...
- I to będzie jajecznica! - pokiwała palcem w
jej stronę i uśmiechnęła się lekko.